Walka z nałogiem lub leczenie przewlekłej choroby to ciężka walka. Wielu osobom zaczyna brakować siły. Wtedy często zwracają się w stronę cudownych metod.
Wspólną cechą medycznej szarlatanerii jest to, że oferują szybkie efekty przy minimalnym wysiłku ze strony pacjenta. Czy ostatnio coraz popularniejszy biorezonans magnetyczny jest właśnie tego typu oszustwem? Opinii oczywiście jest wiele. Są zwolennicy, są też przeciwnicy. Ci pierwsi wskazują na efekty leczenia, będące wyznacznikiem jego skuteczności. Biorezonans magnetyczny miałby wyciągać ludzi z nałogu tytoniowego, uwalniać ich od alergii, a także leczyć bardzo długą listę chorób, chyba wszystkie, jakie mogą nas kiedykolwiek dotknąć.
Na drugim biegunie stoi środowisko akademickie, które na te rewelacje patrzy z dużym sceptycyzmem. Przede wszystkim wskazuje na całkowicie spekulatywne podstawy teoretyczne metody. Spece od biorezonansu uważają, iż każdy organizm posiada swoje biopole i leczenie ma polegać na jego modyfikowaniu. Jednak współczesna nauka nie potrafi jeszcze wykrywać tej energii, która zwana jest „ultrasubtelnymi drganiami”. Lekarze wskazują na fakt, iż środowisko uzdrowicieli jest bardzo niechętne przeprowadzaniu badań porównawczych. Z nielicznych, które się zdarzyły, wynika zaś, że skuteczność biorezonansu stoi na poziomie placebo.
Ciężko jednoznacznie rozsądzić ten spór. Zastanawiając się nad skorzystaniem z alternatywnej metody leczenia możemy się pocieszać tym, że, o ile nie zrezygnujemy z normalnej terapii, co najwyżej stracimy trochę pieniędzy. Urządzenie do biorezonansu nie wyrządzi nam krzywdy. Najprawdopodobniej też – nie pomoże.