Każdy z nas kiedyś musiał wysłuchiwać niechcianych porad – udzielonych nie w porę albo kompletnie nieprzystających do naszej sytuacji. Każdy też zna jakiegoś „wujka dobra rada”, który nie potrafi po prostu kogoś wysłuchać, tylko od razu szuka rozwiązań – a czasem nawet próbuje rozwiązywać problemy, których nie ma, bo uważa, że wie lepiej, co dla innych dobre. Dlaczego ludzie to robią? Jak sobie z tym radzić? Jak zapanować nad skłonnością do doradzania?
Kim są doradzacze?
Nieraz są to osoby o zadaniowym podejściu do problemów i ogólnie do życia, a także o silnej potrzebie porządkowania i naprawiania wszystkiego. Uważają, że każdy problem (albo to, co postrzegają jako problem – nawet jeśli innej osobie nie przeszkadza) należy natychmiast rozwiązać, by przywrócić porządek i równowagę. Trudno im też spojrzeć na daną sprawę z innej perspektywy niż własna. W związku z tym nie zawsze potrafią się wczuć w cudze położenie albo zaakceptować fakt, że ktoś ma inny sposób działania – np. że potrzebuje najpierw oswoić się z sytuacją, a nawet trochę ją poprzeżywać, zanim zacznie robić coś konkretnego, albo że woli nie podejmować ryzyka, tylko poczekać na bardziej sprzyjający moment. Ich dewiza to „Działaj – teraz!”. Nie mogą zrozumieć, że nie każdy w ten sposób funkcjonuje. Co dla innych jest potrzebą odreagowania, przedyskutowania i refleksji, dla nich jest biernością i bezproduktywnym narzekaniem. Mają też tendencje do myślenia w kategoriach wszystko albo nic, czarne lub białe. Nie zadowala ich, że ktoś woli najpierw zrobić mały krok – musi od razu dać z siebie maksimum, bo inaczej usłyszy, że w ogóle nie zależy mu na wyjściu z kłopotów.
W grupie tej znajdują się też osoby o dość wysokiej samoocenie, przekonane o tym, że świetnie się na danej sprawie znają i mają wystarczające kompetencje, by się wypowiedzieć. Każdy zna takich specjalistów od wszystkiego, począwszy od polityki, poprzez cudze życie uczuciowe, na medycynie kończąc. Osoba taka nie ma wyczucia własnych ograniczeń – bo gdyby miała, nie zakładałaby z góry, że jej podejście jest tym jedynym słusznym. Myśli, że świat działałby lepiej, gdyby to ona nim kierowała. W podejściu do innych brakuje jej pokory i akceptacji faktu, że nie wszystko wie, nie wszystko rozumie, a inni są… no właśnie, inni.
Doradzacz niekoniecznie musi chcieć się dowartościować naszym kosztem i pokazać, jaki jest mądry. Czasem ma naprawdę dobre intencje i chce nam, w swoim mniemaniu, ułatwić życie albo podzielić się czymś, co u niego się sprawdziło. Jednak, jak już zostało wspomniane, nie zawsze potrafi poskromić swoją chęć naprawiania i porządkowania świata, gdyż nie wyczuwa, kiedy jest to rzeczywiście potrzebne i pożądane.
Jak się bronić?
Warto zacząć od rozmowy i próby uświadomienia, że nie zawsze opowiadanie o swoich problemach równa się oczekiwaniu, by inni je rozwiązali i że czasem potrzebujemy do czegoś dojść sami, na własny sposób. Warto też im zasugerować, że nie muszą w każdej chwili być przydatni – czasem najlepszą pomocą jest poświęcenie komuś czasu i uwagi. Jeśli ktoś faktycznie chciał dobrze, tylko nie trafił z przekazem, to może wystarczyć.
Nieraz trzeba postawić wyraźne granice. Zasygnalizujmy uprzejmie, ale stanowczo, np. „Dziękuję za poradę, ale już to przemyślałam i mam na to własny pomysł”, „To jest twoje rozwiązanie, ale niekoniecznie zadziała ono u mnie”, „Wiem, że chcesz pomóc, ale teraz nie oczekuję pomocy, tylko…”. „Nie chciałabym na ten temat dyskutować, lepiej skupmy się na…”, „Już wiem, co robić, chcę się tylko wygadać”, itp.
Czasem też lepiej nieco ograniczyć opowiadanie o problemach, gdyż może to być faktycznie odbierane jako narzekanie. Można też zasygnalizować, że coś już robimy, by zmienić sytuację, a przynajmniej mamy jakiś pomysł, co zrobić. Wtedy pozbawiamy inne osoby argumentów typu: „Ty tylko marudzisz i nic nie robisz”.
Zanim doradzimy, pomyślmy
Jeśli sami mamy skłonność do ciągłego udzielania rad, warto się zastanowić nad kilkoma kwestiami. Czy rozmówca rzeczywiście oczekuje porady? Jeśli nie prosi o nią wprost, zawsze warto się wstrzymać i najpierw zapytać, czy możemy mu jakoś pomóc, a nie wyrywać się z różnymi „zrób” i „powinieneś”. Czy faktycznie lepiej wiemy, co jest dla tej osoby dobre? Czy znamy dokładnie jej sytuację życiową i wszystkie okoliczności, które wpływają na jej możliwości działania? Jeśli nie jesteśmy tego pewni – jak wyżej. Można na przykład zaproponować: „Mam pomysł, jak to rozwiązać, czy mogę ci coś zasugerować?”, „Mam pewne doświadczenia tego typu, czy chcesz posłuchać, jak mi się udało z tego wyjść?”, itp.
Warto też pamiętać, że nawet jeśli mamy najlepsze intencje, nie przeżyjemy życia za kogoś innego. Czasem ktoś po prostu musi się uczyć na własnych błędach, by je naprawdę zrozumieć.